W salonie jednego z operatorów telekomunikacyjnych.

Zwykle kiedy chcesz coś załatwić, chwytasz za telefon bądź to siadasz do komputera by napisać maila. Istnieje duże prawdopodobieństwo tego, że osoba czy instytucja z którą próbujesz nawiązać dialog wysłucha cię i załatwisz sprawę.

Często załatwiając sprawę za granicą nawet w języku zupełnie ci obcym masz szansę załatwić swoją sprawę bez fizycznej obecności.

Sprawa ma się zupełnie inaczej kiedy chcesz zrezygnować z usług telekomunikacyjnych. Jest to tak strategiczna dziedzina, że niestety ale technologie rodem z XX wieku nie są tutaj odpowiednie i skuteczne. Ponieważ jako abonent korzystający z usług operatora nie możesz posłużyć się kanałem komunikacji, który tenże operator obsługuje. Nawet więcej są w jego oczach niewytaczające do tego by z usługi zrezygnować.

 

Sprawa ma się zupełnie inaczej – kiedy chcesz zawrzeć umowę. Wtedy zabłąkane słowa „prawdopodobnie byłbym zainteresowany” są podstawą do zawarcie umowy na odległość. Znacie to? Ja niestety tak. Właśnie siedzę (należę do szczęśliwców którzy mogą posadzić swoje cztery litery) u takiego operatora, od którego nie można się uwolnić jak od błota wiosną na leśnej drodze. Nie ma znaczenia fakt że wielokrotnie prosiłem o pomoc, zapomnijcie – umowę się podpisuje a nie z niej rezygnuje. Chyba łatwiej byłoby zejść niż załatwić coś drogą elektroniczną. Zresztą zajście nie powoduje zwolnienia z obowiązku pojawienia się w punkcie jedynie słusznym do tego celu wyznaczonym. Jedynie obowiązek spływa na „spadkobierców”.

 

Tak wiec po 30 minutach siedzenia nadal nic się nie zmieniło, dlatego czekam w nadziei na jakiś progres.

Ten wpis został opublikowany w kategorii przemyślenia. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.